Wyglądasz, jak nie przymierzając, śmieciarz. Z całym szacunkiem dla śmieciarzy. O kasjerkach, kowalach swojego losu i stosowaniu życzliwej wyobraźni.

Chciałbym upiec dwie pieczenie. Podzielić się swoimi emocjonalnymi spostrzeżeniami dotyczącymi sporu wokół własnej sprawczości, równych szans na starcie, zawdzięczaniu własnego sukcesu wytężonej pracy, itd. Ale również w sporym skrócie pokazać, jak działa (we mnie) życzliwa wyobraźnia.

Zacznę od podzielenia przekonania, które wygłosiła prof. Małgorzata Jacyno w audycji Tomasza Stawiszyńskiego „Godzina filozofów”:

Bardziej prawdopodobne wydaje mi się świętych obcowanie niż to, że każdy jest kowalem swojego losu.

Nie było to wyznanie wiary, a ironiczny komentarz wobec tych postaw, które wiarę dopuszczają tylko w odniesieniu do własnych możliwości. I nie chodzi też o uznanie przewodniej roli w naszym życiu bytów wyższych, tajemnych mocy czy sił nieokreślonych. Chodzi o zniuansowanie poglądu, że wszystko zależy od nas samych, że powodzenie/sukces zawdzięczamy własnej pracowitości, talentowi, nastawieniu i determinacji. Że nie ma innych czynników i powinniśmy być jak ten australijski farmer, który przebiegł ultramaraton w gumiakach i wygrał, bo nie wiedział, że to niemożliwe.

Przeczytałem kilka dni temu felieton Szczepana Twardocha pt. „Kasjerki i palacze”. Autor snuje rozważania nad wpisem internetowym jednej osoby, która spotkała w supermarkecie sprzedającego na kasie doktora historii, z pochodzenia Ukraińca. Przytacza też historię z dawien dawna pewnego doktora, chirurga, który po wylewie nie mógł wykonywać swojego zawodu, ale dostał propozycję pracy jako asystent palacza w kotłowni tegoż szpitala. Doktor nie mógł tego znieść i w swoim białym kitlu powiesił się na rurze ciepłowniczej. Twardoch, zapewniając o swoim zrozumieniu dla tragedii chirurga, zadaje celne pytanie:

Co musiał poczuć palacz, kiedy zrozumiał, że pan doktor wolał raczej samobójczą śmierć niż los, który dla palacza jest codziennością?

Dalsze rozważenia prowadzą go do stwierdzenia, zawartego już w nagłówku:

Dzieci lekarzy zostają lekarzami, dzieci prawników prawnikami, zaś dzieci kasjerek i palaczy kasjerkami i palaczami, a nam wydaje się, że na to zasługują, i że wszyscy mieli na starcie równe szanse.

Zdanie powyższe zestraja się z moim przeczuciem, że zasadniczą kwestią w praktykowaniu empatii poznawczej jest dostrzeżenie rang. Używam tu określenia zaczerpniętego z psychologii procesu (POP), ale możemy rangi zamienić na przywileje, dystrybucję siły, przewagi, itp. Chodzi o pierwotne, nie zawsze w pełni świadome podziały i rangowanie według kryteriów istotnych dla danej zbiorowości. Jeżeli na przykład cenimy powodzenie ekonomiczne to istotne będzie, jak sobie radzimy finansowo (dla uproszczenia: jesteś biedakiem bez stałego dochodu – 1, jesteś milionerem – 10). O rangach z pewnością napiszę jeszcze nie raz i bardziej wnikliwie. W tym przypadku poruszający jest fakt, że jeżeli pochodzisz z rodziny na ekonomiczną „trójkę” to ta trójka stanie się, statystycznie, twoim udziałem w dorosłości. A w społecznym odbiorze przyznamy, że tak jest w porządku i widocznie nie starczyło ci determinacji, talentu, a przede wszystkim nie pracowałeś wystarczająco ciężko.

Osobiście, na poziomie emocjonalnym, oburzam się wobec takiego stanu rzeczy (zarówno dziedziczeniu nierówności, jak i racjonalizowaniu i przyjmowaniu tej prawidłowości). Chciałbym przyjrzeć się sobie i w oparciu o zderzenie mojego przekonania i wartości z indywidualną, odmienną postawą. Tym samym przetestować i spróbować zacząć określać czym jest Życzliwa wyobraźnia.

Tekst Szczepana Twardocha wywołał wiele komentarzy, w znacznej ilości nieprzychylnych. Krążyły głównie wokół tego, ile zawdzięczamy sobie, że przy takim samym starcie, jesteśmy zupełnie gdzie indziej niż inni uczestnicy biegu (oczywiście dalej niż oni). Czytam i przytaczam jeden:

Jestem córką kasjera i wuefistki, moi dziadkowie pracowali na kopalni, jedna babcia w sklepie, druga w spółdzielni. Zostałam adwokatem. Startowałam na wielkim osiedlu, w wielkiej szkole. Wszyscy mieliśmy ten sam start, nawet jeśli ktoś miał więcej pieniędzy w domu, to i tak chodziliśmy do tej samej szkoły, na te same zajęcia dodatkowe i bawiliśmy się na tym samym podwórku. Ja zostałam adwokatem, kolega finansistą, koleżanka zrobiła w DE doktorat z biochemii. Znam inżynierów, anglistów, lekarzy z podstawówki. Ale są też i kasjerki, budowlańcy, mechanicy samochodowi i bezrobotni. Każdy miał równy start, każdy wybrał swoją drogę, każdy skończył tak jak pracował przez te wszystkie lata.

Pierwsza myśl – g… prawda (że odwołam się do Tischnera)! Czuję wzburzenie, głęboką niezgodę i potrzebę jej wyrażenia. Myślę sobie – może u pani każdy skończył jak pracował, ale w życiu, w Polsce nie jest to regułą. Poza tym: indywidualne doświadczenie potwierdzeniem społecznego mechanizmu? Zaczyna się we mnie cała lawina myśli, raczej nieuporządkowanych, nagłych, powodowanych emocjami. Spływają na mnie zarówno pytania, które miałyby podważyć przytoczoną opinię, ale również fakty i zbadane procesy ekonomiczne, społeczne, psychologiczne. Niekompletne i nie zawsze trafne, jak spadające pojedyncze kamienie: co w domu mówiono, jak wspierano, jak wynagradzano, jak motywowano? Czy zdarzyły się pani jakieś wypadki, choroby (w tym psychiczne), nieszczęśliwe wypadki? I dalej: a co jeżeli ze względu na swoje predyspozycje, umiejętność skupienia się, potrzebę szybkiej nagrody, dzielenie biurka z rodzeństwem, niedowidzenie, migreny, brak środków na książki, lęki społeczne, hałasy za ścianą, konieczność koszenia koniczyny dla królików po lekcjach, umiejętność radzenia sobie ze stresem, dysleksję, unikanie wyzwań, jąkanie się, odbieranie świata ruchowo nie umysłowo, nieumiejętność wypowiedzi przy tablicy i tysiące innych czynników ktoś po prostu nie został adwokatem? Swoim działaniom nadajemy większe znaczenie w przypadku naszego sukcesu, podczas gdy bardziej akcentujemy znaczenie czynników zewnętrznych, gdy sukces jest udziałem innych. Podstawowy błąd atrybucji (preferujemy wyjaśnienia osobowościowe – leń/zdolny niż sytuacyjne – w domu ciągła awantura/wpadali znajomi do rodziców i rozmawiali o architekturze). Myślę sobie rozemocjonowany przywołując długą historię wewnętrznych poruszeń podobnymi stwierdzeniami: I tak dalej, wiecznie, po kraniec dnia. Ciągle ta dyskusja, początkowo w domu rodzinnym – „jak się nie będziesz uczył to będziesz rowy kopał”, później zewsząd self-made meni, koledzy na studiach wierzący w wykuwanie pomyślności własną ciężką pracą niedostrzegający fali podnoszącej tylko ich statki w postaci hektarów sadów pod Grójcem! [czyżby jakiś resentyment z mojej strony?]

Ale emocje przychodzą, zauważam je, czuję drżenie, potrzebę wystukania w klawiaturę com wystukał i idę dalej. Jeszcze tylko kilka oddechów, rozproszenie myśli… Sprawdzam w sobie: emocji jeszcze trochę zostało, ciągle dostrzegam strzępki irytacji, pobudzenia, oburzenia. W porządku, niech będą. Wezmę jeszcze kilka oddechów i ruszam w drogę…

Drugi przystanek, start Życzliwej wyobraźni. Czas na pytania. Dlaczego pani napisała taki komentarz? Co jej to daje? Jak wygląda jej życie? Kim jest, jakie ma wartości, postawy, doświadczenia i cele?

Myśli powodowane początkowymi emocjami ustępują próbom udzielenia odpowiedzi: pani po prostu jest niewrażliwą, lekko wyniosłą osobą, niedostrzegającą innych i przekonaną o własnej niepowtarzalności. Jest lepsza, bo jest adwokatką. A to dlatego, że się więcej od innych uczyła. Słucham tej swojej odpowiedzi i myślę, że nie do końca ją przyjmuję. Pewnie odpowiadałaby wynikającej ze wcześniejszych emocji potrzebie stworzenia spójnego obrazu. Na zasadzie schematu: nie zgadzam się z jej opinią ⇒ wywołała we mnie konkretne emocje ⇒ tworzę sobie jej (negatywny) obraz odpowiadający emocjonalnej potrzebie.

Szukam dalej. Zagłębiam się w możliwe odpowiedzi, staram się przywołać ludzi, sytuacje, doświadczenia, które mogą mi pomóc udzielić bardziej złożonych, niejednoznacznych odpowiedzi. Myślę sobie: może pani czuje się niedoceniana? Przez przełożonych, współpracowników, znajomych, partnera/partnerkę, wreszcie – przez rodziców? Może zawsze zmagała się z poczuciem własnej wartości a takie przekonanie pozwala je budować? Jeżeli nie może liczyć na innych, musi sama budować wynagradzające i wspierające poczucie w sobie? A może właśnie nie jest do końca pewna na ile osiągnęła sukces, na ile sama sobie go zawdzięcza, na ile jest stabilny i trwały? Może ten komentarz był emocjonalną reakcją na pojawiające się poczucie lęku czy aby rzeczywiście tak jest? Próbą jego zagłuszenia? Może też jest afirmacją własnej pracy, bo autorka wpisu rzeczywiście włożyła dużo wysiłku by się znaleźć w miejscu, w którym jest? I nie chodzi o ocenianie, patrzenie z góry na tych, którzy zostali w tyle, ale na docenienie siebie? I to nie tak, że każdy kowal własnego losu dostaje to, co sobie wykuje, ot tak wyszło. Może, w końcu, jest to motywacja do dalszego starania się, przezwyciężania trudności, walki…? Obraz staje się coraz bardziej złożony, niektóre odpowiedzi wzajemnie się wykluczają, ale to nieuniknione – w końcu staram się wyobrazić kogoś po jednym tylko wpisie internetowym.

Emocje przechodzą, zostaję z „hmm, możliwe…”. I co najważniejsze – nie zmieniam swojego przekonania, że rzeczywistość społeczna jest bardziej złożona niż to, że każdy jest kowalem swojego losu. Myślę, że różnie układają się koleje naszego życia i jest coś niesprawiedliwego w reprodukowaniu nierówności. Oraz oburzającego, że się na to godzimy wymówką o rzekomo równym starcie. Ale widzę, że to jest moje przekonanie i inni mogą mieć po prostu inne. Dostrzegam tę inność, rozważam, uznaję. Wyobrażam, empatyzuję.

Na tym, w rozmytym przybliżeniu, polega prosta zasada Życzliwej wyobraźni. Widzę cię, widzę niezgodę, czasem konflikt między nami. Wzbudzasz we mnie emocje. Dostrzegam je w sobie, zauważam. Czasem mnie rozpalają do czerwoności choć trzymam jej w środku jak kocioł na węgiel piątej klasy. Czasem rozlewam się zranieniem, unieważnieniem, krzywdą nieprzebytą. Czasem płonę otwartym ogniem oburzenia, sprzeciwu, nawet agresji. Jednak potrafię pozwolić odejść emocjom, przygasnąć nieco, posunąć się by zrobiły miejsce na pytania. Zadaję je by stworzyć obraz, obraz w miarę pełny, w którym staram się obiektywnie dostrzec twoje zdanie, wartości, motywacje, działania. Twoje emocje. Czasem zmienię zdanie, przewartościuję fragment, przyznam, zacznę działać inaczej. Częściej zostanę przy sobie, ale zacznę patrzeć szerzej, wnikliwiej. I będę miał otwartość na to, co w przyszłości może się zmienić.

Do poszperania:

zyczliwa wyobraznia
guest
4 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Daria
Daria
3 lat temu

Wciągnęłam się. A tak poza tym, to zupełnie, jakbym siebie obserwowała (gdybym jeszcze umiała tak napisać …. podziwiam). Dziękuję za rozmyte przybliżenie, czekam na następne. (a co ze śmieciarzem z tytułu?)

Sylwia
Sylwia
3 lat temu

Świeże, jak dla mnie, podejście do tematu i dzięki temu bardzo uwalniające, zdejmuje z głowy sporo presji, którą na siebie czasami nakładamy. Dzięki za to. Jeszcze by mi się przydało umieć tak emocje odsunąć i zrobić miejsce na pytania w trudnych sytuacjach… 😊